niedziela, 26 lipca 2015

Kwiaty cukinii w cieście

Oto powód, oczywiście nie jedyny, dla którego warto zainwestować w ogródek, nawet w wersji mini, balkonowy. O ile cukinię w sezonie, i poza, można dostać w niemal każdym sklepie, to jej kwiatami można się cieszyć tylko jeśli samemu się ją wyhoduje. A naprawdę warto.
Nasza cukinia na grządce właśnie pokryła się kwiatami. Niektórym pozwalamy wyrosnąć na pyszne i młodziutkie warzywa, a pozostałe zjadamy na prowansalską modłę - smażone w cieście.

Składniki (na 10-15 kwiatów, mogą być z zalążkiem malutkiej cukinii na końcu)
100 gr mąki bezglutenowej (u mnie do takich celów mieszanka M&S) lub pszennej
1 jajko (żółtko i białko osobno)
0,5 szkl wody
2 łyżki oliwy z oliwek
Sól i pieprz
Ok. 0,5 l. oleju do smażenia

Do mąki dodajemy żółtko, oliwę, sól, pieprz i dodając stopniowo wodę mieszamy na gładką masę. Odstawiamy na około godzinę. Z kwiatów cukinii usuwamy słupki.
Białka ubijamy na sztywno i delikatnie dodajemy do ciasta.
Rozgrzewamy olej na głębokiej patelni, kwiaty zanurzamy na chwilę w cieście i smażymy po mniej więcej 2 minuty z obu stron, aż będą złote i chrupiące.
Pozwalamy im pozbyć się części tłuszczu na papierowym ręczniku i przed podaniem posypujemy świeżo zmielonym pieprzem do smaku.
Niegdy nie jest ich za dużo!

środa, 11 lipca 2012

Kubusiowy tort urodzinowy

No dobra, fachowcem od dekoracji w stylu angielskim nie jestem, ale też zadanie sobie postawiłam nie tak bardzo skomplikowane :-)
Z racji Euro mój starszy syn przeżywa niesłabnącą fascynację piłką nożną - zbiera karty z piłkarzami, kopie piłkę jak Lewandowski (w dodatku lewą nogą) i trenuje trafianie do bramki, no i  przez cały turniej malował się na twarzy na biało-czerwono :-) Kupiłam więc na wrocławskiej Hali targowej bramki i piłkarzy do dekoracji tortu oraz koszmarnie sztuczny zielony barwnik i postanowiłam zrobić tort-boisko. Nawet wyszło :-)

Tort jest czasochłonny przede wszystkim przez masę-samoróbkę, ale można też w sklepach internetowych dostać gotowe kolorowe masy cukrowe. Jeśli robimy masę sami, trzeba to zrobić kilka godzin wcześniej, zanim się jeszcze zabierzemy za biszkopt.

Przepis na masę cukrową (na średniej wielkości tort) 
200 gr pianek marshmallows (białych)
0,5 kg cukru pudru
1-2 łyżki wody
barwnik spożywczy (opcjonalnie - okoliczności zmusiły mnie do użycia zielonego), najwygodniejszy jest chyba barwnik w proszku
Pianki topimy w kąpieli wodnej, jak się troszkę roztopią dodajemy wodę i polowe cukru. Mieszamy niemal cały czas, aż pianki zupełnie się rozpuszczą i połączą z cukrem. Na tym etapie możemy dodać barwnik. Potem masę możemy przełożyć na blat i kiedy trochę przestygnie dodajemy stopniowo resztę cukru, wyrabiając aż masa nabierze konsystencji plasteliny i nie będzie się lepić do rąk. Wyrobioną masę dajemy do lodówki i niech czeka tam, aż reszta ciasta będzie gotowa.

Link do oryginalnego przepisu i wskazówek znajduje się tutaj

Przepis na biszkopt (bezglutenowy)
po 80 gr mąki ziemniaczanej i kukurydzianej
40 gr mąki z amarantusa
6 jajek
120 gr cukru drobnego, lub pudru
2 łyżeczki proszku do pieczenia (bezglutenowego)

Piekarnik nastawiamy na 160 stopni. Jajka rozdzielamy, żółtka ucieramy mikserem z cukrem, dodajemy do nich mąki wymieszane z proszkiem do pieczenia. Białka ubijamy na sztywną pianę i po połowie dodajemy do masy żółtkowej i mieszamy delikatnymi ruchami, tak, żeby w cieście zostało jak najwięcej powietrza. Gotowa masę wylewamy do prostokątnej sporej foremki, wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczemy ok 20 minut w 160 stopniach.

W zasadzie mieszanka mąk bezglutenowych może być dowolna, na pewno dobry biszkopt wychodzi tez mieszanki w równych proporcjach mąki kukurydzianej, ziemniaczanej i ryżowej. Amarantusowej warto dać mniej, bo jest dość "ciężka". W sumie powinno być mąki ok 200 gr.

Do przełożenia potrzebujemy:
0,5 l śmietanki kremówki 36%
owoce (w tym torcie użyłam brzoskwiń z puszki, często używam tez wiśni z kompotu)
kilka łyżek owocowego sosu do lodów i deserów (swój ostatnio znalazłam w Lidlu)
ok 10-15 łyżek soku do nasączenia biszkoptu (tym razem był to syrop z puszki brzoskwiń z dodatkiem wody i soku z połówki cytryny)

Śmietanę ubijamy na sztywno (uwaga, żeby nie przedobrzyć i nie zrobić masła...). Zimny biszkopt przecinamy na pół i obie części nasączamy przygotowaną miksturą. Część dolną smarujemy szczodrze bitą śmietaną (2/3 tego, co mamy), kilkoma łyżkami sosu owocowego, układamy na niej owoce (brzoskwinie pokrojone na nieduże pół-plasterki). Przykrywamy górną częścią i całość z góry i z boku smarujemy pozostałą bitą śmietaną.

Teraz czas na masę cukrową. Trzeba ją rozwałkować, podsypując nieco mąką ziemniaczaną, na cienką warstwę. Potem ostrożnie przenosimy taką "kołderkę"na ciasto, uważając, żeby jej nie zapaprać śmietaną od zewnętrznej strony. Tutaj przydały mi się dodatkowe ręce mężowskie. Wygładzamy, przyciskamy lekko z góry i z boków. Pędzelkiem omiatamy pozostałości mąki ziemniaczanej.

Z kilku łyżeczek cukru pudru, odrobiny wody i soku cytrynowego zrobiłam też lukier, którym namalowałam szczegóły boiska no i  ustawiłam bramki, piłkę i piłkarzy.

środa, 27 czerwca 2012

Pavlova z truskawkami

Nieczęsto ma się w domu 5 czy 6 białek, ale jak już się ma, to warto zrobić bezę Pavlovej :-)
Moja najczęściej jest z truskawkami, więc u nas w domu to rodzaj sezonowego deseru. Ale może być z każdymi drobnymi owocami - maliny, marakuja (a właściwie jej miąższ), pokrojone brzoskwinie, jeżyny...
Bazuję zawsze na przepisie Nigelli, ale tym razem zrobiłam nieco inne proporcje - jak dla mnie w oryginalnej wersji jest za dużo cukru. Miałam też 5 białek, a jej przepisy są na 4 albo 6. Z tego, co pamiętam, to w oryginale jest też nieco więcej śmietany. Żeby środek bezy był cudny i piankowy, do ubitych białek dodaje się 2 łyżeczki skrobi kukurydzianej - u mnie zazwyczaj zastępuje ją mąka kukurydziana, a wczoraj, z braku czegokolwiek innego, musiała być ziemniaczana - efekt jest ten sam, więc nie ma co lecieć do sklepu jeśli nie mamy kukurydzianej.






Składniki:
5 białek 
200 gr drobnego cukru (lub cukru pudru) 
łyżeczka białego octu 
kilka kropli esencji waniliowej 
2 łyżeczki skrobi/mąki kukurydzianej lub ziemniaczanej 


 szklanka śmietany kremówki (30%) 
300 gr truskawek (pokrojonych na ćwiartki lub połówki)

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni, blachę wykładamy papierem. Białka ubijamy, kiedy będą już w połowie ubite, po łyżce dodajemy cukier i ubijamy aż masa będzie szklista, lśniąca i gładka. Wtedy możemy dodać ocet, esencję i skrobię/mękę i mieszamy delikatnie (już nie mikserem). Gotową masę wykładamy na wyłożoną papierem blaszkę robiąc kształt jak najbardziej zbliżony do koła (bardziej ambitni mogą sobie to koło wcześniej narysować ;-) ). Wkładamy do piekarnika na środkową półkę i od razu zmniejszamy temperaturę do 150 stopni. Podobno trzeba trzymać tam bezę nieco ponad godzinę, ale to najwyraźniej zależy od piekarnika - u mnie po 50 minutach zazwyczaj jest gotowa. A jest gotowa, kiedy z zewnątrz ma popękaną skorupę, ale przy delikatnym naciśnięciu da się odczuć "giętkość" w środku.
Kiedy beza jest gotowa, wyłączamy piekarnik i uchylamy drzwiczki i tak ją zostawiamy aż ostygnie.Niestety - za każdym razem nawet najpiękniej wyrośnięta beza zacznie przy ochładzaniu się opadać.
Śmietanę ubijamy i wykładamy na ostudzoną bezę (można nakładać śmietanę na wierzch lub przewrócić bezę najpierw do góry nogami), potem układamy pokrojone truskawki. Smacznego!


wtorek, 26 czerwca 2012

Zupa z zielonego groszku z pesto

Po takiej długiej przerwie to nawet nie wiem, co napisać, to zupełnie jak zaczynanie bloga na nowo... Niestety powrót do pracy po urlopie macierzyńskim i rozszerzanie diety mojego Młodszego spowodowały, że zabrakło mi i czasu i zapału do gotowania, które często ogranicza się teraz do rzeczy mało wymyślnych, które możemy zjeść i my i niemowlę... A jak już zrobiłam coś sensownego, co można by zapisać dla potomności, to nie było czasu na zdjęcia i opisu w blogu.
Zresztą, pomyślałam sobie, przecież prawie nikt tu nie zagląda, więc nikogo chyba nie pozbawiam rozrywki :-) Ale wczoraj dowiedziałam się, że ktoś tu jednak od czasu do czasu zagląda ;-) Więc obiecuję solennie, że będę wpisywać przepisy tak często jak się da - na pewno pomoże mi to odzyskać gdzieś zgubioną radość z gotowania! A dziś coś szybkiego, zrodzonego z przypadku i przepisu Nigelli Lawson. Przypadek polegał na tym, że kupiłam w markecie mrożony groszek, ale po przyjściu do domu zapomniałam o nim i cała paczka się rozmroziła. U kogo szukać ratunku w postaci przepisu z dużą ilością zielonego groszku, jak nie u Nigelli właśnie...? Przepis zmodyfikowałam bardzo nieznacznie, dodając do zupy trzy malutkie młode ziemniaki pokrojone w kosteczkę, a zamiast soku z limonki dałam cytrynowy. Smak jest bardzo ciekawy, z delikatnym aromatem pesto. Jutro zobaczymy, czy taka zupa przypadnie do gustu także najmłodszym domownikom.

Składniki:
750 ml wody 
350 gr mrożonego zielonego groszku 
2 dymki (w całości) 
3 małe młode ziemniaki (lub jeden duży), pokrojone w kostkę 
łyżeczka soku z cytryny 
sól 
2 łyżki świeżego pesto, zrobionego z garści liści bazylii, małego ząbka czosnku, kilku orzeszków piniowych, kawałka sera pecorino lub parmezanu i oliwy z oliwek - wszystko rozdrobnione i wymieszane blenderem.

W garnku gotujemy wodę, dodajemy groszek, ziemniaki, dymki w całości, sok z cytryny i sól i gotujemy około 15 minut (tak, żeby warzywa były miękkie. Wyjmujemy dymki, wlewamy wszystko do blendera, dodajemy pesto i ostrożnie miksujemy. Najlepszy jest blender-dzbanek, nakładany na część miksera, najlepiej poradzi sobie z rozdrobnieniem groszku.Zupę na talerzu doprawiamy świeżo zmielonym pieprzem. Smacznego!

czwartek, 1 grudnia 2011

Risotto alla milanese



I znów coś na fali mojego niesłabnącego od kilku lat zachwytu Włochami – danie które pojawia się u nas w domu bardzo często, najczęściej wtedy, kiedy nie mam zbytnio czasu na gotowanie. Risotto to danie może nie ekspresowe, ale szybkie, a przede wszystkim robi się niemalże samo. Wystarczy co jakiś czas dolać chochelkę bulionu i zamieszać. Dobre jeśli oprócz przygotowania obiadu musimy zrobić w domu coś innego – jest to więc idealny posiłek do przygotowania przez młode mamy (my przecież zawsze mamy coś do zrobienia ;-) ). No i na dodatek risotto samo z siebie jest bezglutenowe. I pyszne!
Najistotniejsze jest, jakiego użyjemy ryżu. Musi być okrągłoziarnisty, o sporej zawartości skrobi – dzięki temu będzie dobrze wchłaniał wodę, ale się nie rozklei. Najlepsze dwie odmiany ryżu do risotto to Arborio i Carnaroli, oba bez problemu dostępne w polskich marketach, niestety są dość drogie, ale warte swojej ceny. Można tez dostać ryż opisany jako „do risotto”, próbowałam kilka razy, skuszona ceną lub po prostu innego w danym sklepie nie było, jednak zauważyłam, że risotto nie wychodzi z niego tak samo dobre pod względem konsystencji jak z Carnaroli.
Ważne też, żeby ryż zalać najpierw kieliszkiem białego wina. Jakiego, to już zdania podzielone. Ja lubię dać półwytrawne, ale widziałam jak Jamie Oliver w jednym ze swoich programów dodawał wermut. Mnie zdarza się również przygotowywać risotto i bez wina, jeśli nie mam go w domu, albo jeśli danie ma jeść mój syn. Ale fakt, to już nie to samo…
Kolejny ważny składnik to bulion. Najlepiej oczywiście mieć zrobiony w domu, aromatyczny bulion z kurczaka i to jego użyć do risotto. Ale nie oszukujmy się, kto ma na to czas… Ja nie mam, a nadprogramowy bulion (jeśli już go mam) wolę użyć do zrobienia zupy, więc często korzystam z dobrej jakości, bezglutenowych kostek bulionowych. Efekt jest jak najbardziej zadowalający.
I ostatni kluczowy element układanki – ser. Kremowości gotowemu risotto nadaje świeżo starty Parmiggiano Reggiano lub Grana Padano (ten drugi nieco tańszy i równie dobry). Absolutnie nie zastępujmy go niczym innym.

Składniki (na dwie głodne osoby):
1 cebula
1,5 szklanki ryżu arborio lub carnaroli
kieliszek półwytrawnego białego wina
2 łyżki masła
łyżka oliwy z oliwek
szczypta szafranu
ok. 1,5 litra bulionu drobiowego
garść świeżo startego parmezanu
sól, pieprz

Cebulę pokroić. Łyżkę masła i oliwę rozgrzać w garnku o grubym dnie i zeszklić na nim cebulę.
Wsypać ryż i poczekać mieszając, aż się zeszkli i podgrzeje. Wtedy wlać wino i poczekać, mieszając co chwilę, aż prawie całe się wchłonie. Solimy. Teraz dolewa się gorący bulion, po jednej chochelce na raz. Z kolejną porcją czekamy aż poprzednia prawie cała zostanie wchłonięta przez ryż (mówi się, że „ryżowi musi chcieć się pić”). Do jednej z porcji bulionu (nie ma specjalnie znaczenia, w którym to będzie momencie) dodajemy rozmiażdżone niteczki szafranu i wlewamy do ryżu, to nada mu charakterystyczny aromat i oczywiście żółty kolor. Postępujemy tak aż do wyczerpania bulionu, mieszając od czasu do czasu, ale nie ciągle. Jeśli nasz ryż jest jeszcze zbyt twardy (powinien być trochę bardziej ugotowany niż „al dente”), możemy uzupełnić potrzebny płyn gorącą wodą. Według „podręczników” risotto powinno być dość rzadkie, „z falą”, ja jednak wolę nieco gęstsze. Tak więc ostateczna ilość płynu zależy od naszych upodobań.
Na koniec dodajemy łyżkę masła i starty parmezan, doprawiamy pieprzem i mieszamy.
Smacznego!

piątek, 18 listopada 2011

Domowy smalec




Jednym z przekleństw diety bezglutenowej, a zarazem jej wielkim błogosławieństwem, jest to, że wielu kupnych rzeczy nam jeść po prostu nie wolno i trzeba je zrobić samemu. Często znajomi pytają mnie (a przynajmniej pytali na początku): "to co ty właściwie możesz jeść?" Odpowiedź brzmi: prawie wszystko! Tylko, że muszę to sobie sama zrobić!

Kupnego smalcu bałabym się jeść, licho wie, co tam jest w środku. Ale taki zrobiony w domu to zupełnie inna sprawa. OK, zgadzam się, to nie jest żadna zdrowa kuchnia, to prawie sam tłuszcz. Ale... No właśnie, ale przecież to jeden ze sztandarowych polskich smaków, szczególnie w jesienno-zimowy, szarobury czas. Nie polecam zjadania całej miski na raz, ale kto z mięsożerców odmówi kromki chleba z domowym smalcem i ogórkiem kiszonym...?

Poniżej podaję przepis na domowy smalec mojej mamy, który uwielbiam miłością bezwzględną, a sama zrobiłam po raz pierwszy. Okazuje się, że jest superprosty. A pyszny gryczany bezglutenowy chleb do niego właśnie rośnie sobie w foremce :-)

Przepis bierze udział w akcji Gotujemy po polsku, organizowanej przez Kuchnię Ireny i Andrzeja. A przynajmniej mam nadzieję, że bierze udział, bo post publikuję dopiero dziś. Ale smalczyk zrobiłam według zasad, wczoraj ;-)

Składniki (na jedną miseczkę)
250 gr słoniny
pół jabłka
2 ząbki czosnku
łyżka suszonego majeranku

Słoninę kroimy w drobniutką kosteczkę i wrzucamy do garnka. Stawiamy na małym gazie i czekamy aż smalec się wytopi, a skwarki nieco się zezłocą. Wtedy dodajemy jabłko obrane ze skórki i pokrojone w grube plasterki (połówkę jabłka dzieliłam na 4-5 części) i nieobrane ząbki czosnku oraz majeranek. Kiedy jabłka będą miękkie, zdejmujemy z ognia i przelewamy do miseczki (najlepiej kamionkowej) i odstawiamy na noc, żeby stężał.
Smacznego!

Gotujemy po polsku!

środa, 9 listopada 2011

Chutney z mango




Zapasów na zimę dużych w tym roku nie robię - kilka słoików letnich pomidorów na zupę, słoiczek dżemu śliwkowo-gruszkowego, przecier jabłkowy(z jabłek z ogrodu) do naleśników i to byłoby wszystko. Ale nie odmówię sobie przyjemności zjedzenia kanapki z wędliną lub pozostałościami po pieczonym kurczaku lub indyku z pysznym, intensywnym chutney'em. Przez ostatnie kilka lat robiłam zawsze co najmniej jeden, w świątecznej tonacji, z jabłkami i żurawinami, według przepisu Nigelli Lawson (przytoczę na blogu, kiedy się za niego wezmę...) Ponieważ piekę w święta całego indyka i zawsze dużo zostaje, w ramach świątecznych przygotowań robię też chutney na po świętach, do indyka właśnie :-) W zeszłym roku z sukcesem poszerzyłam produkcję o chutney z mango. Znalazłam wtedy przepis na jakimś anglojęzycznym blogu, którego już w tym roku nie odnalazłam. Więc zrobiłam chutney na wyczucie i wyszedł przepyszny. Poniżej więc przepis na słonecznie żółty chutney z mango i jabłkami, w sam raz do zimowych kanapek.

Składniki:
1 dojrzałe mango
1 jabłko (szara reneta)
1 cebula
garść rodzynek
łyżka pokrojonego w małą kostkę kandyzowanego imbiru
łyżeczka kurkumy
1/2 szklanki octu jabłkowego
1/2 szklanki cukru

Owoce obrać i pokroić w niedużą kostkę, cebulę kroimy dość drobno. Wrzucamy to wszystko do garnka, zalewamy octem, dodajemy cukier i resztę składników. Można też dodać kilka płatków suszonego chilli, tym razem nie dodałam, ale myślę, że to dobry pomysł.
Gotujemy na wolnym ogniu około godziny. Potem wystarczy spróbować, czy proporcja cukru i octu była dla nas odpowiednia i jeśli tak, załadować gorący chutney do wyparzonego słoika i szczelnie zamknąć. Najlepiej jeśli będzie miał czas poleżeć kilka tygodni, wtedy smak będzie pełniejszy.
Smacznego!